Z dumą dzielimy się poruszającą historią jednej z klientek Atoly, która po czterdziestce stworzyła własną pracownię ceramiki i odmieniła swoje życie. To jest część 1 jej historii.
Początek drogi
Rok 2020 zaskoczył mnie tak samo, jak wielu innych. Z dnia na dzień znalazłam się bez pracy, a lockdown sprawił, że nagle miałam ogrom wolnego czasu. Nie mogłam wrócić do swojej dawnej pracy, zresztą byłam nią bardzo zmęczona. Jako osoba prawie czterdziestoletnia zaczęłam bać się o swoją przyszłość.
Żeby poradzić sobie z tym lękiem, postanowiłam zająć się czymś artystycznym. Słaby internet i długie godziny spędzane w domu sprawiły, że zaczęłam intensywnie patrzeć przez okno, obserwując światło i jego zmiany. Pomyślałam, że fajnie byłoby spróbować to namalować – szczególnie chmury w nocy, rozświetlone pełnią księżyca.
Podczas nielicznych wyjść z domu, kiedy można było zrobić zakupy, kupiłam tanie farbki w sklepie spożywczym. Zaczęłam powoli malować na kartkach, które miałam w domu. Te pierwsze próby były skromne, ale dawały mi ogromną radość.
Po zakończeniu lockdownu postanowiłam pójść do szkoły w godzinach popołudniowych, żeby nauczyć się malować. Tam trafiłam na tygodniowy kurs malarstwa, który jednak po zakończeniu zostawił we mnie duży niedosyt. Szukałam więc kolejnej szkoły, gdzie mogłabym kontynuować naukę.
W drugiej szkole znalazłam kurs rysunku, który nie do końca odpowiadał moim zainteresowaniom, ale doprowadził mnie w końcu na zajęcia z ceramiki. I to właśnie tam nastąpił przełom.
Glina od razu mnie zafascynowała. To jedno z łatwiejszych w użyciu tworzyw, a jednocześnie oferujące nieskończoną liczbę możliwości. Zaczęłam uczestniczyć w zajęciach budowania z płata, garncarstwa, poznawać techniki zdobienia. Każdy kontakt z tym materiałem był dla mnie odkryciem. Wtedy po raz pierwszy pomyślałam, że mogę zrobić z tego moją karierę.
Moment przełomowy
Uczestnicząc w zajęciach ceramicznych, próbowałam różnych technik. Najbardziej polubiłam rzeźbę, ale zauważyłam, że w szkole, do której uczęszczałam, zajęcia garncarstwa cieszyły się ogromną popularnością. Żeby się na nie zapisać, trzeba było poczekać, czasem nawet stać w kolejce.
Dlatego postanowiłam, że kiedy otworzę swoją własną szkółkę, zacznę przede wszystkim od uczenia robienia na kole, czyli garncarstwa. Wierzyłam, że to bardzo ważne, by rozumieć, czego klienci oczekują, i co można stosunkowo szybko sprzedać, aby działalność mogła jak najszybciej generować przychód.
Organizacja studia
Dysponowałam niewielkim tarasem na tyłach domu, który postanowiłam wykorzystać do otwarcia swojego pierwszego studia. Zadałam sobie wtedy bardzo ważne pytanie: na co mogę sobie pozwolić, a co jest absolutnie niezbędne, by rozpocząć taką działalność?
Mój wybór padł na koło garncarskie oraz niewielki, używany piecyk ceramiczny, który udało mi się kupić okazyjnie. Do tego dokupiłam masywny stół, niezbędny do przerabiania gliny, oraz proste narzędzia, w większości kuchenne, które jednak świetnie sprawdzają się w pracy z ceramiką.
Po zakupieniu niezbędnych narzędzi i materiałów przez dziewięć miesięcy uczyłam się nieustannie, dzień w dzień, pracy na kole garncarskim. Wiedziałam, że praktyka jest absolutnie kluczowa, ale równocześnie zaczęłam myśleć o tym, w jaki sposób mogłabym później przekazać tę wiedzę swoim przyszłym uczniom.
Proces nauki i przygotowań
Wiedziałam, że sama praktyka nie wystarczy, potrzebna była także teoria. Dlatego kupiłam kilka książek o ceramice, a także oglądałam dziesiątki filmów na YouTubie, które pomagały mi zgłębiać kolejne aspekty tego rzemiosła.
W procesie nauki wielokrotnie dopadały mnie ogromne wątpliwości. Myślałam, że jestem szalona, chcąc uczyć innych, skoro sama tak niewiele jeszcze wiem. Zmagałam się z poczuciem, że moja wiedza i umiejętności są zbyt skromne, by dzielić się nimi z kimkolwiek.
Dopiero dziś, z perspektywy czasu i po wielu latach, widzę to inaczej. Uważam, że ucząc debiutantów, najlepiej jest być nauczycielem średnio zaawansowanym. Właśnie wtedy najłatwiej zrozumieć problemy i dylematy osoby, która dopiero zaczyna. Dzięki temu można być najlepszym przewodnikiem dla początkujących, nie dlatego, że wie się wszystko, ale dlatego, że samemu jest się jeszcze blisko ich doświadczeń.
Pierwsze kroki w biznesie
Mimo niedostatków w wykształceniu oraz skromnego wyposażenia mojego studia, miałam w rękawie asa. Mój partner stworzył dla mnie system rezerwacji wraz ze stroną internetową. To dosłownie uratowało mi życie, bo jako introwertyk bardzo męczę się przy odbieraniu telefonów. Dzięki stronie mogłam sprawiać wrażenie profesjonalistki i jednocześnie ograniczyć bezpośrednie kontakty, które tak bardzo mnie wyczerpywały.
Na stronie oraz w portalach społecznościowych zaczęłam umieszczać zdjęcia swoich prac i skromnej przestrzeni, którą dysponowałam. Napisałam też swój pierwszy wpis na bloga, niezdarny opis mojej działalności. Zresztą wszystkie moje pierwsze posty były wyjątkowo nieporadne, bo przed otwarciem studia nie korzystałam nawet z Facebooka.
Dokładnie 1 października uruchomiłam system rezerwacji i… wstrzymałam oddech.
Podoba Ci się ta historia?
Zapisz się do naszego newslettera, aby jako pierwszy dowiedzieć się o kolejnej części tej historii — i otrzymywać praktyczne wskazówki, jak rozpocząć własną twórczą przygodę.
Nigdy nie udostępnimy Twojego adresu e-mail osobom trzecim.
Podsumowanie
Tak zaczęła się moja droga, od chwili zwątpienia i niepewności podczas lockdownu, przez pierwsze nieśmiałe próby malarskie, aż po fascynację ceramiką i otwarcie własnego studia. Każdy krok był pełen wahań i obaw, ale też dawał mi poczucie, że idę w stronę życia, które naprawdę chcę prowadzić.
Zmiana po czterdziestce nie jest łatwa. Wymaga odwagi, cierpliwości i gotowości do tego, by zaczynać od zera. Ale patrząc dziś wstecz, wiem jedno, warto było zaryzykować.
To jest część 1 naszej serii wywiadów. Pozostałe części znajdziesz pod poniższymi linkami:
